„Crescendo” przeczytałam już jakiś
czas temu, ale jako, że należy do jednej z moich ulubionych serii książkowych i
zdążyłam już nawet przeczytać kolejną część – „Ciszę”, postanowiłam w końcu
zebrać się w sobie i napisać recenzję.
W "Szeptem" było dużo na
temat anielskości, Patch'a i tego, co Nora dowiadywała się o nim wraz z
rozwojem tej znajomości. W "Crescendo" jest inaczej. Autorka skupia
się na samej Norze, dając nam- czytelnikom - okazję, by ją bliżej poznać,
towarzysząc jej w trakcie samodzielnego "śledztwa" w sprawie wciąż
nierozwikłanej tajemnicy śmierci ojca.
Podczas, gdy dziewczynę coraz bardziej
nawiedzają widma przeszłości, jej chłopak i anioł stróż, Patch, oddala się od
niej, a ona zaczyna się zastanawiać czy ma to jakiś związek z tym, że coraz
częściej widuje go w towarzystwie Marcie - dziewczyny, która z niewiadomych
powodów od lat stara się uprzykrzyć jej życie. Nie mogąc liczyć na jego pomoc,
Nora postanawia sama odkryć prawdę o śmierci ojca i natrafia przy tym na wiele
ciekawych informacji i poszlak. Tymczasem do miasta wraca stary
znajomy, Scott, który także narobi niezłego zamieszania. Opis z tylnej okładki
książki sugeruje nawet, że starzy przyjaciele (?) z piaskownicy staną się sobie
bliżsi niż kiedykolwiek. Ale na ile zażyła będzie ich relacja? Tego nie zdradzę
;D.
W Crescendo nie zabrakło tego
wszystkiego, co tak pokochałam w Szeptem. Książka tak samo jak jej
poprzedniczka ogromnie wciąga, zaskakuje i bawi nas genialnym humorem, jak np.
w sytuacji z "bułą" (ci, którzy czytali wiedzą o czym mowa ;)).
Niezawodna Vee, teraz trochę zajęta nowym chłopakiem, ale nadal tak samo
charakterystyczna oraz pojawiający się w tej części Scott dodali powieści wielu
barw. Patch'a było trochę mniej, ale jak już się pojawiał to jak zwykle czarował
swoim urokiem osobistym :). Jeśli ktoś przeczytał Szeptem i zastanawia się czy
zabrać się za Crescendo to zdecydowanie zachęcam i polecam.